Translate

niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 7: Nowe otoczenie

Piper mimo niechętnej woli, poszła do szkoły, gdzie miało się wszystko zmienić. Z początku zachowywała się normalnie, ale potem wszystko się zmieniło. Właśnie trwała lekcja organizacyjna.

-Witam wszystkich uczniów w nowym roku szkolnym. Dziś do naszej klasy dołącza nowa uczennica. Może powiesz coś o sobie. Śmiało, nie wstydź się.

Piper weszła na środek klasy i zaczęła się przedstawiać.

-Jestem Piper. Mam 16 lat i mieszkam w Seattle. Lubię słuchać muzyki.

-Dobrze. Tak, więc Piper. To jest twoja klasa. Mam nadzieję, że miło będzie się z nami pracowało.

-Z pewnością.

Była pozytywnie nastawiona na uczniów z klasy. Jednak źle ich oceniła. Zaczął ją zaczepiać chłopak.

-Ty, nowa. Nie podlizuj się tak, ok?! Myślisz, że ta buda to coś fajnego, ale to tylko taki kamuflaż. Każdego dnia ktoś dostaje opieprz od kogokolwiek. Pamiętaj, że to szkoła w której przetrwa najsilniejszy. Musisz być na szczycie, by cię nie zaczepiali, jasne?

-Tak, a co, jak nie będę w tej lepszej strefie?

-Wtedy będziesz gnębiona. Ostrzegam cię.

-Czemu mnie ostrzegasz?

-Wyglądasz na spoko dziewczynę. Lepiej uważaj na siebie. Ale coś mi się wydaje, że skądś cię znam. Czy ty nie byłaś w szpitalu?

-Nie wiem. Może, a ty też tan byłeś?

-Tak. Ty byłaś z tą ręką. Przecięłaś się?

-Można tak powiedzieć. A ty, co tam robiłeś?

-Złamałem rękę. byłaś w psychiatryku?

-Po co?

-Tak tylko pytam.

-Mam 16 lat, nie 10. Może już pójdę. Pa!

-Nara.

Piper wróciła do domu. Skończyła lekcje. Mama oczywiście zarzucała ją pytaniami, gdy weszła do domu.

-I jak było? Dobrze? Kogo poznałaś?

-Bez przesady z tymi pytaniami, mamo. Poznałam jakiegoś chłopaka, który jest zły. Może ostrzega przed czymś, ale taki nietypowy jest. Powiedział, że mnie zna.

Matka się pogubiła. Potaknęła głową.

-Aha. A jak było?

-Klasa jest niby ok, ale ciągle ktoś może zaczepiać.

-Tak ci powiedział?

-Tak. On mnie spotkał w szpitalu, gdy miał złamaną rękę.

-Chyba nie mówiłaś, ze byłaś w psychiatryku?

-Nie, ale pytał o to.

-Co powiedziałaś?

-Że "po co?"

-Chcesz dalej tam chodzić do szkoły?

-Mamo, to był pierwszy dzień.

-Wiem, wiem. Dalej chcesz tam się uczyć?

-Tak. Może być. Dam radę.

-To dobrze, bo jutro kolejny dzień nauki. Na pewno dasz radę?

-Na pewno. Nie obawiaj się o mnie. Jest ok.

Następnego dnia znowu była w szkole. Spotkała tego smaego chłopaka, co wcześneij ją zaczepił.

-Piper?

-Jestem. Skąd znasz moje imię?

-Przecież wczoraj się nam przedstawiłaś. Pamiętasz?

-Pamiętam, ale czasem mam ulotną pamięć.

-Spoko. Ja głupi się wczoraj nie przedstawiłem. Jestem Greg. Chodzę tu pierwszy rok, ale wiem, co trzeba wiedzieć o szkole.

-Ładne imię. Rozumiem. Co mam jeszcze wiedzieć o tym miejscu?

-Możesz ufać tylko jednej osobie, lub sama sobie.

-Albo Rosie.

-Rosie, kim ona jest?

-O rany. Wygadałam się. Nie powinieneś o niej wiedzieć.

-Niby czemu, kim jest?

-No dobra, Rosie to moja przyjaciółka. Znam ją 6 lat. Fajna kumpela. Rozumie mnie, jak mało kto.

-Chciałbym ją poznać. Gdzie ona jest?

-Jest obok mnie. Podaje ci rękę. Nie widzisz?

-Nie, nie widzę. Myślałem, że jesteś normalna, a tu pokazujesz się na wariatkę!

-No jestem normalna!

-Gdzie ty się wychowywałaś?! W psychiatryku?!

Piper siedziała przytłoczona przy ścianie.

-A żebyś wiedział, że tak.

-Ja nie chciałem cię urazić. Po prostu wyglądałaś na zwykłą dziewczynę. ale potem jakaś Rosie mi przedstawiasz. Masz jakiś prawdziwych przyjaciół?

-Ona jest moją przyjaciółką! Nikt, nikt jej nie zabierze!

Leżała zdenerwowana. Ciężko oddychała.

-Piper, co jest?

-To... to przez zdenerwowanie. Tak reaguję.

-Jak ci mogę pomóc?

-Weź mnie do domu.

-Dobrze.

Greg zaprowadził ją do domu. Mówiła mu, jak ma się kierować. Po 5 minutach dotarli do jej domu. Piper mu podziękowała.

-Dziękuję. Możesz już iść.

-Nie, mogę z tobą zostać, jeśli chcesz.

-Naprawdę? Nie chcesz wracać do kolegów?

-Chciałbym ci pomóc. Źle cię oceniałem. Przepraszam, że cię zdenerwowałem.

-Nic się nie stało. Wybaczam ci.

Piper poszła z nim do swojego pokoju. Wypiła łyk wody.

-Lepiej?

-Tak. Wiesz, że ja też nie mówiłem ci wszystkiego?

-Jak to?

- Ja też jestem wariatem z wariatkowa. Też tam byłem.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 6 : Czas na powrót

Piper z radością i myślami pełnymi niepokoju pakowała swoje walizki. Lekarz zaopatrzył ją w maskę tlenową, w razie stresujących sytuacji i omdlenia.

-Dziękuję, doktorze za wszystko. Wiele razy uratował mi pan życie i jeszcze miło mi się rozmawiało.

-I nawzajem, Piper.

-Czy mogę się chociaż zobaczyć z tą dziewczyną?

- Tylko, że z nią nie da się rozmawiać.

-Czy ja o czymś nie wiem ,Piper?

-Jest taka osoba w moim wieku, co przebywa tutaj. Chcę z nią porozmawiać.

-Przykro mi. Nie mogę ci na to pozwolić. Boję się, że zrobi ci krzywdę.

-No dobrze, no to nie muszę.

Dziewczyna wzięła swoje rzeczy i schodziła schodami do wyjścia. Pożegnała się z lekarzem i odjechała. Bała się ojca, który nie chciał jej widzieć w domu.

-Mamo, co będzie, jeśli on mnie zobaczy?

-Nie martw się. Nic nie zrobi. Powiem mu, co trzeba i będziesz w domu. Nie pozwolę na to, żeby znowu cię tam zostawił.

W końcu dotarły do domu. Tam czekał na żonę, zdruzgotany mąż. Gdy widział Piper, zaczął krzyczeć.

-Co to ma znaczyć?! Co ona tu robi?! Przecież jest niebezpieczna!

-Wcale, nie! Nie gadaj bzdur. Zostaje tutaj. Jak coś ci się nie podoba, możesz odejść.

-Co to znaczy? Czy chcesz rozwodu, tylko dla tej smarkuli?!

-To nasze dziecko. Powinieneś ją kochać i mile traktować. I tak, chcę rozwodu. To ty jesteś psychicznie chory. Widzisz w niej zło i chcesz dla niej źle. Tak naprawdę to żałuję, że cię poznałam.

-Kochanie, skarbie moje. Nie mów tak. Przecież to nieprawda. Ty mnie kochasz, a ja ciebie.

Żona zaczęła płakać.

-Jak mogłeś ją skazać na 6 lat pozbawienia wolności. Przez ciebie żyje w świecie wymyślonych z jakąś Rosie.

Piper poszła do pokoju. Nie chciała słyszeć ich kłótni. Cieszyła się z powrotu do domu. Postanowiła posłuchać muzyki przez słuchawki, które nie działały. Dlatego włączyła przez telefon, muzykę.

-Ja wcale nie skazałem ją na nic. Tak było dobrze.

-Odejdź! Nie chcę cię tu widzieć.

Wyrzuciła go za drzwi i spakowała jego rzeczy.

-Czy na pewno tego chcesz?

-Nie pozostawiasz mi wyboru. Tego nie potrafię ci wybaczyć. Chciałeś, by Piper miała schizofremię.  Chciałeś?!

-Nie, nie chciałem. Chcesz, by ona teraz żyła tylko z tobą, a co ze mną?

-Ona cię nie potrzebuje. Sama się do tego przyznała. To koniec. Żegnaj.

Zamknęła drzwi na klucz. Poszła do pokoju córki.

-I co, zrobiłaś to?

-Tak. Jesteśmy we dwie. Kocham cię i nic tego nie zmieni.

Przytuliła się do matki. Czuła radość, ale wciąż miała myśli pełnw obaw.

-Coś się stało? Nie wyglądasz na zadowoloną. Co jest?

-Bo teraz będę częściej sama, jak będziesz siedziała w pracy.

-To nieprawda. Gdy będę wychodziła do pracy, ty będziesz w szkole.

-W szkole?

-Tak. Przecież powinnaś być wśród swoich. Poznasz koleżanki i zaprzyjaźnisz się z nimi. Nawet możesz poznać kandydata na chłopaka.

-Nie przesadzaj, dobrze? Za wcześnie na chłopaka. Nie żałujesz, że odeszłaś od ojca?

-Wcale. Ani trochę. Jest lepiej, gdy go tu nie ma.

-A wracając do tej szkoły. Kiedy mam zacząć?

-Najlepiej od jutra.

-Czy Rosie też możesz zapisać?

-Tylko, że ona nie istnieje. To twoja głowa stworzyła ją. Musisz o niej zapomnieć.

-Ale, ale ona istnieje. Widzę ją zawsze, zwłaszcza, gdy nikogo nie ma.

-To przez poczucie samotności wymyślasz przyjaciółkę. Pogódź się z tym. Ona nie istnieje.

-To nieprawda. Nie kłam! Czemu ja ją widzę, a ty nie?

-Bo ją stworzyłaś, a ja nawet nie widzę, jak ona wygląda.

-To od jutra mam chodzić do szkoły, tak? A Rosie też?

Matka ignorowała istnienie Rosie. Udawała, że wie o niej.

-Tak i Rosie też.

-Super. A co robi się  w takich szkołach?

-Masz 16 lat, a nie znasz celu chodzenia do szkoły? To mnie zaskoczyłaś.

-To co się tam robi?

-Zwykle to podstawą jest nauka. W wolnych chwilach coś przekąsisz i rozmawiasz ze znajomymi.

-Ok, a ile trzeba tam siedzieć?

-Zazwyczaj do końca lekcji.

-Ale serio muszę tam iść?

-A jaki masz inny sposób na zdobywanie wiedzy?

-Internet.

-No fakt. Wy tylko internet i internet.

-A co, jak mnie ktoś nie polubi?

-Polubi, jak nie będziesz nikomu wspominała o Rosie.

-Czemu? Czy to źle?

-Tak, bo chyba wolisz ją zachować dla siebie,prawda?

-Prawda. Rosie jest moją przyjaciółką jedyną. Jak ktoś, by się dowiedział o niej, to wszyscy, by chcieli ją znać.

-Czyli rozumiesz?

-Tak. Dobra, nie będę o niej mówiła.

-Nawet na lekcji.

-Nawet?

-No tak, bo powinna milczeć, a chyba jest wygadana, co?

-I to bardzo. Masz rację.

-Dobranoc.

-Dobranoc.


środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział 5 : Niespodziewana wizyta

Piper leżała w łóżku pod opieką dr. Clerka. Ciągle pytał o powód połknięcia śmiertelnej dawki tabletek.

-Jak się czujesz?

-Lepiej, dziękuję. Jednak wciąż mnie głowa boli. Chyba 4 tabletki nie pomogły.

-Nie połykaj więcej, bo znowu coś się stanie. Po prostu przeczekaj to. A przy okazji to mi oddaj wszystkie tabletki, które masz i wszelkie leki.

-Nawet te na stres?

-Ile musisz je brać?

-Każdego dnia po jednej.

-Nie mogę ci na to pozwolić. Oddaj mi je.

-Dobra, niech będzie.

Przerzuciła torebkę do góry nogami i wyrzucała wszystkie lekarstwa, jakie tam miała.

-To wszystkie?

-Tak, na pewno. Dziwne.

-Co?

-Nie złości się pan na mnie i spokojnie mówi. Jak?

-Normalnie. Nie jesteś moją pierwszą pacjentką, którą leczyłem.

-A kogo jeszcze pan leczył?

-Mów do mnie doktorze.

-Dobrze, doktorze. A wracając do pytania, to kogo?

-Leczyłem też podobną dziewczynę, ale była nieco inna. Ciągle siedziała sama. Nie przeszkadzało jej to.

-Jak tu trafiła?

-Była dręczona w szkole. Połknęła tabletki przed w-fem i w czasie ćwiczeń straciła przytomność.

-Co było dalej?

-Gdy przepłukali jej żołądek, została wysłana na rozmowę w tym oddziale. Oczywiście ja się nią zająłem. Doszłem do wniosku, że stanowi dla siebie zagrożenie. Dlatego została odizolowana od świata.

-Jak na to zareagowała?

-Można powiedzieć, że nie było z nią łatwo. Kolejnej nocy połknęła prawie całe opakowanie tabletek nasennych.

-Przeżyła?

-Dodatkowo przecięła sobie żyły, by dać sobie większe szanse na śmierć.

-I umarła, tak?

-Nie. Ona przeżyła. Nadal jest w tym oddziale.

-Mogę się z nią zobaczyć?

-Lepiej, nie, ale jest ktoś, kto chciałby się z tobą zobaczyć.

-Kto?

-Może pani wejść

Weszła jej matka.

-Witaj, słoneczko. Jak się trzymasz. W porządku?

-Tak. Jest dobrze. Wiesz, że on nie chce mnie widzieć w domu?

-Czemu? Martwi się o ciebie. Ciągle dopytuje.

-Nie kłam. Przecież wiesz, że to nieprawda.

-Chciałam cię podnieść na duchu. Myślę, że nic do tej pory nie narobiłaś?

-Nie. Mam nawet przyjaciółkę. Ma na imię Rosie.

-Gdzie ona jest?

-Właśnie się z tobą wita. Powiedziała "dzień dobry".

-Dostałaś ode mnie prezent?

-Tak. Śliczny. Noszę go zawsze. To mi przypomina o tobie, mamo. Tęsknię.

-Ja też, skarbie. Tylko ciągle nie chce cię widzieć. Co ja mam zrobić?

-Rozwiedź się z nim. To jedyne wyjście.

-Nie wiem, czy to dobry pomysł.

-Chyba, że mnie nie chcesz.

-Nie smuć się. To nie tak. Po prostu nie mogę.

Lekarz porozmawiał z jej matką na osobności.

-Co z nią jest nie tak. Jaka Rosie?

-Cóż od 6 lat w zamknięciu, jest samotna. Stworzyła sobie przyjaciółkę, by nie czuć tej samotności.

-Chyba nie ma schizofremii?

-Nie, nie ma. Bez obaw. To przejdzie. Wie pani, że ona jest bardzo wrażliwa.

-W jakim sensie?

-Gdy jest zdenerwowana, traci siły i mdleje. Już to zaobserwowałem u niej.

-Ale na pewno nic jej nie jest?

-Na pewno. Dzisiaj wieczorem przedawkowała ilość tabletek, bo bolała ją głowa. Jak widzi ,pani, ona żyje. Szybko ją odratowałem. Na szczęście nic jej nie jest.

-Ja ją chętnie zabiorę, ale co z moim mężem. Jak on na to zareaguje?

-Proszę pani. Może nie powinienem wtrącać się w nie swoje sprawy, ale wolę, by przebywała w domu niż tutaj. Ona tutaj wariuje. Nie wie, co robić, wymyśla przyjaciółkę i często źle się czuje.

-Postaram się coś z tym zrobić.

-A czy wie pani, że to przez panią i pani męża próbowała popełnić samobójstwo?

-Nie rozumiem.

-Wyście tylko ją opuścili na chwilę i potem to zrobiła. Jest z wami bardzo zżyta i nie wyobraża sobie życia, sama.

-Teraz to ma sens. Mogliśmy chociaż zapewnić jej opiekę na tamten wieczór. Byłam głupia.

-Proszę się nie obwiniać, bo to nie cofnie czasu.

-Kiedy Rosie zniknie z jej życia?

-Jak wróci zapewne do normalnego otoczenia, czyli do domu.

-A co ze szkołą?

-Będzie chodziła do szkoły w grupie dla dzieci specjalnej opieki. W sensie nie niepełnosprawne, ale chore psychicznie.

-Przecież nie jest chora?

-Może, ale potrzebuje zaznajomić się z rówieśnikami. Może ją pani dzisiaj zabrać do domu?

-No dobrze, a co, jeśli on coś zrobi jej?

-Czy ją bił?

-Nie, ale surowo do niej podchodził. Gdy miała coś zrobić, to słuchała muzyki. Czasem wyrywał ją siłą, by wykonała najzwyklejszą czynność.

-To okropne. Nie nadaje się na ojca. Musi pani od niego odejść. Wtedy ulży pani cierpienie Piper.

-Dobrze. Załatwię to.

Oboje znowu zaczęli rozmawiać z Piper, która rysowała kredkami. Mimo, że miała 16 lat, wciąż lubiła coś malować i rysować.

-I co?

-Jak to, co? Coś mi się wydaje, że wracasz do domu.

-Naprawdę? Mamo, czy to prawda?

-Oczywiście, słońce. Rozwiodę się z twoim tatą i zerwę z nim wszelkie kontakty. Będziemy razem. Już nigdy nie wyjdę bez pozostawienia cię samej. Zobaczysz. Wszystko wróci do normy.

-Cieszę się, ale nie będziesz tego żałować?

-Na pewno nie będę.

-Doktorze, czy ja mogę?

-Tak, możesz, a nawet zalecam.

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 4 : Rosie

Teraz Piper stała się dojrzałą dziewczyną. Mija 6 lat od próby samobójczej. Ma już 16 lat. Nikt się nie spodziewał, że dziewczyna zmieni swoje życie. W czasie tych samotnych lat stworzyła Rosie, by nie czuć się samotna. Mówiła do niej, lecz tylko ona ją widziała. Dziś był jej dzień urodzin. Od mamy dostała naszyjnik z napisem "Piper". Cieszyła się.

-Wszystkiego najlepszego, Piper

-Dzięki, Rosie. Tyle czasu minęło i zapomniałam, że jeszcze ktoś o mnie pamięta.

-Ja o tobie pamiętam.

-Wiem, wiem, Rosie. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

-Dzięki. To miłe.

Do pokoju wszedł lekarz.

-Witaj, Piper. Najlepszego.

-Dziękuję. Już drugi raz to słyszę. To miłe.

-Jak to drugi?

-No, bo Rosie też mi złożyła życzenia.

-Kim jest Rosie?

-To moja przyjaciółka. Właśnie stoi obok mnie. Nie widzi pan, doktorze?

-Szczerze, to widzę tylko ciebie i oprócz mnie to nikogo więcej.

-Powiedziała "dzień dobry"

Lekarz wyszedł na chwilę, by obserwować ją przez kamerę, zainstalowaną w jej pokoju. Kolega obok zapytał go.

-Co tak się jej przyglądasz? Podoba ci się?

-Nie, to nie jest śmieszne. Chodzi o to, że ma objawy schizofremii, ale dość późno się objawiła. Dopiero w czasie 6 lat w oddziale.

-Nie wiem, ale chyba nie ma wielu przyjaciół?

-Ma jedną o imieniu Rosie.

-Może to przez kolejne lata samotności tak reaguje. Od dłuższego czasu siedzi tu i nie ma kontaktu z rzeczywistością. Tego jej brakuje. Może weź ją na dwór i porozmawiaj otwarcie.

-Masz rację. Dzięki.

-Nie ma za co. Możesz na mnie liczyć.

Lekarz poszedł do Piper, która znów siedziała przy oknie.

-Piper, już jestem. Powiedz mi, czy nie chcesz wyjść na podwórko?

-Bardzo chętnie, a ty Rosie?

-Co powiedziała?

-Zgodziła się. No to chodźmy.

Piper pod opieką lekarza wyszła na spacer. To był dla niej szok, wychodząc z ciemnego pomieszczenia.

-To Ziemia?

-Tak. Nic się nie zmieniło. Pooddychaj świeżym powietrzem i porozmawiajmy, dobrze?

-W porządku. A czy Rosie też może?

-Może, oczywiście.

Przechodzili wokół drzew.

-Jak tam? Lepiej?

-Tak. Dotleniona.

-Dobrze, jak się dzisiaj czujesz?

-Jest dobrze, tylko czuję czasami, że czegoś mi brak?

-Przyjaźni?

-Nie, bo mam Rosie. To mi wystarczy.

-Może domu?

-Niezbyt, ale chyba tęsknię za mamą. Czy ona jeszcze wie, że żyję?

-Na pewno.

Piper zauważyła kwiat róży.

-Co to jest?

-To róża. Nie pamiętasz?

-Rzeczywiście. To róża. Jaka piękna.

-Tak, a prawdziwe są najlepsze.

-Wiadomo.

-Kiedy poznałaś Rosie?

-6 lat temu, gdy ojciec odjechał, ja przez wieczór myślałam, co dalej.

-Czemu go nie lubisz?

-Nienawidzę go. Przecież wiem, że, gdy straciłam przytomność, martwił się mamą.

-Skąd to wiesz?

-Takie przeczucie.

Piper poczuła się słabo.

-Co się stało?

-Słabo mi. Możemy wracać?

-Dobrze. Już wracamy.

Lekarz zaprowadził ją osłabioną do łóżka.

-Nigdzie się stąd nie ruszaj. Dobrze?

-Tak, jasne.

Po kilku minutach wrócił z maską tlenową i resztą sprzętu medycznego, który musiał być na wszelki wypadek.

-Spokojnie, leż. Już lepiej?

-Tak.

-Wyśpij się porządnie. Dobrze ci to zrobi.

-Dobrze. Pójdę spać.

-Dobranoc.

-Dobranoc.

Piper nie zasnęła. Poszła do swojej mini-łazienki, by zażyć trochę tabletek na ból głowy. Połknęła jedną.

-5 minut i nie działa. Może jeszcze jedną.

-I znowu nic. Dobra jeszcze jedna.

Połknęła kolejny raz.

-I trzy nie działają?! To może ta czwarta. Błagam, niech zadziała.

Wzięła czwartą tabletkę. To były leki, które miała w torebce na wszelki wypadek. Popiła je wodą. 10 minut później, straciła przytomność. Upadła na podłogę. Każdy specjalista obserwował wszystkie obrazy z kamer. Były tylko zamontowane w pokojach, omijając łazienki. Dr. Clerk zauważył, że Piper nie była w łóżku. Znalazł ją w łazience.

-Cholera. Coś ty zrobiła?!

Zaczął jej udzielać pierwszej pomocy. Nie musieli przepłukiwać żołądka. Wystarczyła tylko resuscytacja, by uratować jej życie. Wróciła jej przytomność, odkaszlując.

-Ekhm... Co, co się stało?

-Już nic. Jest dobrze. Coś ty zrobiła, Piper?

-Bolała mnie głowa, więc wzięłam tabletkę, ale nie poskutkowało, więc wzięłam kolejną.

-Ile połknęłaś?

-W sumie to 4.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Rozdział 3: W zamknięciu

Piper siedziała niecierpliwie przez miesiąc, by wrócić do domu. Jednak ojciec przyszedł ją "odebrać". Jej mamie wyskoczyło coś w pracy. Nie mogła przyjechać. Poprosiła męża, by pojechał po nią. Wreszcie dojechał do oddziału psychiatrycznego.

-Przyjechał pan odebrać córkę, tak?

-Doktorze, to nie tak do końca. Żona prosiła, bym tu przyjechał. Nie sądzę, by jej powrót do domu coś zmienił.

-A dokładnie?

Ojciec zaczął okłamywać lekarza.

-Ona ciągle sprawiała problemy.

-Jakie?

-No, bo ciągle coś tłukła ze złości. W szkole to nie umiała się zachować. A w domu aniołkiem nie była.

-Przecież wczorajsza rozmowa wywnioskowała, że jest grzeczną i miłą dziewczynką. Wiem, że pańska zona mówi pozytywnie o Piper.

-Czy może tu dłużej zostać?

-Czemu?

-Nie może wrócić do domu, bo jeśli znów spróbuje coś głupiego zrobić.

-Jest po leczeniu i nie sprawia problemów. Może pójdziemy do niej i wszelkie wątpliwości wyjaśnimy, dobrze?

-Ok. Niech będzie.

Lekarz  zaprowadził ją do pokoju, gdzie przebywała Piper. Weszli do środka. Akurat dziewczynka rysowała kolejne rysunki, ołówkiem.

-Piper, ktoś do ciebie przyszedł.

-Mama?

Odwróciła się pogrążona widząc tatę.

-Piper, mama jest w pracy. Ja po ciebie przyszedłem.

-Mogę wracać do domu? Nie chcę tu dłużej przebywać.

-Niby czemu. Co jest w tym złego?

-Jestem sama. Mama mi nie czyta opowieści i siedzę tutaj bez mojej lalki.

-Ojej. Przyzwyczaisz się. Nie możesz wrócić do domu. Obawiamy się, że znów zrobisz coś głupiego. Aby cię chronić, pozwalamy ci tu zostać.

-Ja nie chcę tu być! Ja nie chcę!

Krzyczała wołając lekarza. Straciła czucie w nogach. Lekarz podtrzymywał ją, by nie upadła.

-Piper, spokojnie. Oddychaj. Nic ci nie będzie. Już lepiej?

Położył ją na łóżko.

-Tak. Dziękuję i przepraszam. Kiedy mama przyjdzie?

-Na razie nie będzie  mogła.

-Kiedy przyjdzie? Kiedy?!

Znowu się zdenerwowała.

-Piper, spokojnie.

-I widzi pan, doktorze. Nie da rady.

-To normalny objaw. Po prostu, gdy bywa zdenerwowana, traci panowanie nad sobą. Może to był powód próby samobójczej.

-Dlatego nie może wrócić. Proszę, zostawcie ją tutaj. Tak będzie najlepiej. Dla mnie i dla niej.

-Dobrze, jak pan uważa. Powiadomimy pańską żonę.

-Nie, nie trzeba. Sam jej to powiem.

-Dobrze. Do widzenia.

-Do widzenia.

Piper patrzyła przez okno, jak odjeżdżał jej ojciec.

-Przeklęty ojciec. Nie chciał mnie zabrać do domu, tylko się mnie pozbyć. Mama, by tak nie zrobiła. na pewno?

Siedziała rozpaczona pod ścianą. Lekarz podszedł do niej.

-Wszystko gra?

-Niby tak. Zostawił mnie tutaj. Czy pan wie, doktorze, że nie lubię przebywać sama? Mam tylko 10 lat, no prawie 11, a już trafiłam do psychiatryka.

-Czy dlatego popełniłaś tę próbę?

-Czemu?

-Bo byłaś sama.

Milczała.

-Nie chcesz mówić, tak? Ja cię do niczego nie zmuszam. A wiesz, że twój ojciec przywiózł twoje walizki z rzeczami? Są tutaj.

-On to zaplanował.

Mówiła przygnębiona.

-Nie wierzę, że jesteś agresywna wobec innych.

-Kłamie! On kłamie!

-Spokojnie, Piper. Wiem o tym.

-Wygląda na to, że spędzę tutaj resztę życia, aż umrę.

-To na pewno  nieprawda. Jestem pewien, że będzie dobrze.

Usiedli na łóżku i rozmawiali.

-Tak naprawdę, to prawda. To prawda, że przez bycie samotną tej nocy to zrobiłam.

-Naprawdę? Rzadko się zdarzają takie przypadki samobójcze. Czyli dlatego, bo byłaś sama wtedy, tak?

-Tak.

-Czy powiesz mi, jak do tego doszło?

-Nie chcę o tym mówić. To trudne.

-Rozumiem. Teraz wiem, że nie potrzebujesz żadnych lekarstw i leczenia. Musisz być zawsze z kimś. Niestety tutaj każdy jest sam. Na szczęście obserwujemy wasze zachowanie przez kamery, więc tragedia się nie stanie.

-Rozumiem. A w historii tego miejsca, to były przypadki tragiczne?

-Nie, nie było. Nie masz się, o co martwić. Będzie dobrze.

-Dziękuję.

-To ja dziękuję. W końcu powiedziałaś powód swego czynu.

-Tak. Ciężko było.

-Czy jesteś na coś chora?

-Nie, ale często, jak się denerwuję, to mdleję i słabną mi siły.

-To już zauważyłem. Masz kochającą matkę, ale, co do ojca, to bym się zastanowił. Czemu jest taki wobec ciebie?

-Nie wiem.

-Nie chcesz powiedzieć?

-Nie, ja naprawdę nie wiem.

-Dobrze, to dobranoc.

-Dobranoc.







czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdzial 2 : Rozmowa psychiatryczna

Lekarze zaniepokoili się stanem 10-latki, bo w jej wieku nikt nie próbował popełnić samobójstwa. Dlatego pilnie  prosili jej rodziców, by zabrali Piper do psychiatry na rozmowę. W ten sposób chcą poznać przyczynę próby samobójczej. Piper upierała się, bo nie chciała wychodzić z domu. Po dłuższym opieraniu się, poszła z nimi na rozmowę. Od razu była niezadowolona pomysłem lekarzy. Była też pod opieką lekarza, który również stawił się w oddziale psychiatrycznym.

-Czy musimy tu być?

-Piper, gdybyś grzecznie spała nie robiąc głupstw, nie byłoby tego!

-Kochanie, nie wydzieraj się na nią.

Broniła ja matka. Psychiatra zawołał ich do swojego gabinetu. Najpierw była wspólna rozmowa ze wszystkimi członkami rodziny

-Dzień dobry. Jestem dr Clerk- psychiatra. Proszę się nie obawiać, bo nikogo nie zamierzam straszyć, czy coś takiego. Słyszałem, że macie problem z wychowaniem Piper. To prawda?

-Właściwie, to nie. Ja i mój mąż od początku nie mieliśmy problemów z nią, tylko ten jej wybryk jest niezrozumiały.

-Samobójstwo to wołanie o pomoc. Czy ma jakieś problemy?

-Raczej, nie. Nic nam o tym nie wiadomo.

-Może sama nam powie, czemu to zrobiła. Piper?

-Ja nic nic nie wiem.

-Proszę się nie obawiać. Porozmawiam z nią i dojdę do wyjaśnienia tego czynu. Na razie to zapraszam na herbatkę w poczekalni. Ja natomiast porozmawiam z waszą pociechą.

Rodzice opuścili pokój. Poszli na herbatkę. Ojciec od razu wyluzował i nie martwił się o nic. Jednak Piper była pełna obaw. Nie wiedziała, o co dr Clerk może zapytać.

-W porządku, Piper. Nie skrzywdzę cię. Usiądź sobie wygodnie na krześle i porozmawiajmy. Zadam ci kilka prostych pytań. Dobrze?

-Tak.

-Tak, więc zgoda. Powiedz mi coś o twoim życiu?

-Nie ma co mówić. Takie, jak każdego. Jestem Piper. Mam 10 lat. Mieszkam w Seattle. Mam rodziców: mamę i tatę. Coś jeszcze?

Na razie była spokojna.

-Dobrze, a czy było coś, co cię rozdrażniło, zdenerwowało?

Milczała.

-Nie powiesz. No to widzę, że jesteś zamknięta w sobie.

-Wcale nie!

Zaprzeczyła ostro.

-Ok, no to chociaż powiedz mi czemu chciałaś popełnić samobójstwo?

-Ja niczego nie chciałam. Chcę wrócić do domu.

-Nie martw się. Wrócisz, ale odpowiedz mi na to ważne pytanie.

-Nie wiem, czemu chciałam.

-Na pewno wiesz. Przecież musiałaś mieć jakiś powód. To może powiedz mi, co się wydarzyło tamtej nocy.

-Której?

Zaczęła go drażnić, by wpadł w zdenerwowanie.

-Kiedy przecięłaś żyły, żyletką.

-Czyli kiedy?

-2 dni temu.

-Na pewno?

-Tak.

Zmieniła nastrój na śmiech. Śmiała się.

-Z czego się śmiejesz?

-No chyba mi wolno, co?

-No, ale z czego?

-Przypomniało mi się, jak chłopak poślizgnął się na lodzie i kiedy wstał to znowu upadł.

-Gdzie to widziałaś?

-Na lodowisku. Ha, ale to było dobre.

-Jesteś naprawdę pozytywnie nastawiona do życia. Masz pełną energię szczęścia, a mimo to zrobiłaś ten błąd?

-Jaki?

-Że próbowałaś się zabić.

Dziewczyna spoważniała.

-Rozumiem.

-Nie , no możesz się śmiać. Czemu cię już to wspomnienie nie bawi?

-Bo przypomniałam sobie, że ja też tam byłam.

-Co w tym złego?

-Bo to przeze mnie tak się stało. Czy to już koniec pytań?

-Tak.

Lekarz poszedł po rodziców. Piper została przez chwilę sama. Wzięła kartki i zaczęła coś rysować. Po krótkiej chwili wszyscy już byli w komplecie. Usiedli obok siebie.

-Więc, jakie ma pan do nas wieści, doktorze?

-Piper jest miła dziewczynką. Jest pogodna, ale czasem bywa poważna. Jednak nie znam przyczyny jej postępowania. Może czuje się zagubiona i próbuje poradzić sobie z tym sama.

-Co z nią będzie?

-Jej zachowanie jest niepokojące, i radziłbym ją zostawić tutaj w oddziale. Zaopiekujemy się nią, jak najbardziej. To jednak jest wasza decyzja, czy tu zostanie.

Rodzice myśleli nad słowami lekarza. Ojciec był za zostawieniem Piper w oddziale, jednak matka ostro zaprzeczała. Po dłuższej dyskusji doszli do wniosku, co mają zrobić.

-No, więc jak będzie.

-Dla jej dobra, ale to było trudne, więc postanowiliśmy nią na czas leczenia zostawić ją tutaj.

-Jesteście pewni?

-Tak.

-Możecie zmienić zdanie. Potem będziecie tego żałować.

-To dla jej dobra. To tylko na czas leczenia.

-Na ile?

-Wystarczy miesiąc, tak?

-Dobrze, ale jeśli po miesiącu nie przyjdziecie po nią z różnych powodów, zostanie tutaj na zawsze.

Piper była obecna przy rozmowie.

-Czyli co będzie dalej?

-Rodzice chcą, byś została tu na miesiąc, ale potem cię odbiorą.

-Na pewno mamo?

-Na pewno, słońce. Nie zapomnimy o tobie.






wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 1 : Samobójczyni

Piper ma 10 lat. Jej rodzice wyjeżdżają na podróż służbową do Japonii. Ona zostaje pod opieką Jane- przyjaciółki mamy w Seattle. Po półrocznym wyjeździe wracają do kraju. Oczywiście Piper przytula się z rodzicami.

-Jak dobrze, że jesteście. Mam tyle wam do powiedzenia. Wiesz, że myśmy...

-Nie teraz, Piper. Musimy wszystkie rzeczy wypakować. Później nam powiesz, ok?

Dziewczyna urażona, zamknęła się w pokoju. Matka spytała Jane o szczegóły ich pobytu.

-Chyba nie było z nią problemów?

-Nie, ani trochę. Było super. Nie narzekała,ale ciągle dopytywała się, kiedy wracacie.

-Na pewno nic się nie stało? Wiesz, że ona czasem się na coś wścieka. Ostatnio stłukła talerz, bo nie pozwoliłam jej oglądać "Strasznego filmu".

-Przecież to jest komedia. Nie ma w tym nic strasznego. Myślę, że wtedy mogłaś jej pozwolić.

-A co by było, gdyby chciała oglądać gorsze filmy np. horrory?

-To wtedy byś zabroniła i tyle. Dobra, ja lecę. To pa!

-Pa!

Jane wróciła do swojego domu. Tymczasem Piper była nadal obrażona na reakcję rodziców. Gdy nastał wieczór, oni wyszli bez słowa na miasto, by się zabawić. Myśleli, że Piper śpi. Tak naprawdę to ona siedziała w łazience i płakała.

-Czemu, czemu mnie opuszczacie. Bez pytania?!

Na podłodze znalazła żyletkę. Miała w głowie samobójczą myśl.

-Może mnie nie kochają. Może dlatego mnie unikają !

Jej ręka trzęsła się podnosząc żyletkę.

-Czy ja dobrze robię?

Bez dalszego zastanowienia, zaczęła działać. Podwinęła rękaw z bluzki i powoli przesuwała żyletkę wzdłuż żył. Tryskała delikatnie krew. ostatnie przecięcie zmusiło ją do zaprzestania dalszego cięcia.

-Czemu, czemu to zrobiłam. Czemu?

Zaczęła płakać. Oddech spowalniał, a plamy krwi spływały po jej białych spodniach. Traciła kontakt z rzeczywistością. Miała mgłę w oczach. Rozmazywał się jej obraz. W ostatnim momencie straciła przytomność.

Po długim wieczorze w restauracji, wrócili do domu.

-To była przepyszna kolacja. Trzeba to powtórzyć, kochanie.

Pocałowała męża w policzek.

-Też tak uważam.

Zdjęli buty i kurtki. Ojciec zauważył, że świeci się w łazience.

-Ej, a pamiętasz, czy myśmy gasili światła przed wyjściem?

-Gasiliśmy, a co?

-Bo się świeci.

-Może Piper się obudziła i korzysta z łazienki.

Po 15 minutach ojciec zaczął się niecierpliwić. Chodził wokół pokoi.

-Coś się stało?

-Sikać mi się chce. Chyba za dużo wypiłem tego wina. Nie moja wina, że to było takie dobre.

-Piper, otwieraj! Twój ojciec chce skorzystać.

-Co ona tak długo tam robi?! Maluje się? Udała się do ciebie.

-Piper? Jesteś tam?

Rodzice sprawdzili wszystkie pomieszczenia w domu. Nigdzie jej nie było. Matka zajrzała za szybę z drzwi i widziała córkę, leżącą na podłodze.

-Jest tam. Tam coś na dywanie. Czy to krew?

-A może sok.

-Taa. Skąd ci się wziął sok w łazience? Hę?

-Oj kochanie. Nie przejmuj się tak. Otwórz te drzwi. Może nie zamknęła. Zaraz zobaczymy, co tam jest na dywanie.

Ojciec otworzył drzwi. Ujrzeli Piper nieprzytomną.

-Piper? Dzwoń po karetkę.

-To krew jest?

Matka jej straciła przytomność, przerażona widokiem krwi. ojciec zadzwonił natychmiast po pomoc. Po kolejnych 15 minutach była już karetka. Gwałtownie wjechali na parking, nie patrząc, czy w coś uderzyli. Szybko ratownicy weszli do mieszkania. Pytali o stan poszkodowanej.

-Co się stało?

-No z tą to nic nie wiem,a le moja żona zemdlała na widok krwi.

-Kim jest ta dziewczynka?

-To nasze dziecko. Nie wiem, jak do tego doszło.

-Jak długo jest nieprzytomna?

-Nie wiem.

-Czy udzielał jej pan reanimacji? Brała coś?

- Nie i nie wiem.

-A co pan wie?

-Wiem coś.

-Ile ona ma lat?

-Moja żona ma z 50 lat.

-Chodzi mi o waszą córkę.

- A to pewnie z 9 albo 10.

-To mi wygląda na próbę samobójczą.

Lekarze zatamowali krwawienie. Użyli defibrylacji, by wznowić działanie serca. Szybko przetransportowali ranną i nieprzytomną matkę. Ojciec martwił się bardziej o żonę niż o własne dziecko. Na szczęście obie przeżyły. Piper przeżyła cudem. Następnego dnia obudziła się w szpitalu. Lekarz wszedł zobaczyć jej stan. Jej matka opuściła szpital wczesnym rankiem, ale dopytywała się o stan Piper.

-Witaj. Jak się czujesz?

-Co, co się stało?

-Jesteś nieco skołowana, ale to normalne. Czy nic cię nie boli? Dobrze się czujesz?

-Dobrze. Nic mnie nie boli.

-Jak to się stało, że podcięłaś sobie żyły? Jaki jest powód?

Była rozmyślona. Nie przypominała sobie próby samobójczej. Milczała przez chwilę.

-Dlaczego to zrobiłaś?

-Nie wiem. Nie pamiętam.

-Wiesz, że twoi rodzice się o ciebie martwią. Było z tobą źle, wręcz fatalnie, ale przeżyłaś.

-Tak? A ja tam nic nie wiem.

-Już niedługo wyjdziesz ze szpitala. Bądź zdrowa.

Lekarz opuścił salę.






poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Postacie

Postacie


  • Dr. Clerk- psychiatra
  • Matka Piper
  • Ojciec Piper
  • Rosie
  • Greg
  • Piper

Matka Piper


Piper



Rosie






Niewidzialna- wstęp

Zacznijmy od wstępu. Jest to historia Piper- młodej nastolatki, co ma 16 lat. Gdy próbowała popełnić samobójstwo, rodzice oddali ją do oddziału psychiatrycznego, gdy miała zaledwie 10 lat. Teraz ma 16 lat. Przez dłuższą samotność stworzyła sobie przyjaciółkę o imieniu Rosie. Lekarze uznali ją za wariatkę, która rozmawia sama ze sobą. Nie widzieli Rosie, jako istotę żywą. Tylko ona w nią wierzyła. Przez samotność bez rodziny i przyjaciół, zamknięta w sobie, stworzyła przyjaźń w psychiatryku. Nikt do niej nie podchodził. Ten blog ma na celu pokazanie życia za ścianą samotnika, który może zwariować, odizolowany od świata.