Piper leżała w łóżku pod opieką dr. Clerka. Ciągle pytał o powód połknięcia śmiertelnej dawki tabletek.
-Jak się czujesz?
-Lepiej, dziękuję. Jednak wciąż mnie głowa boli. Chyba 4 tabletki nie pomogły.
-Nie połykaj więcej, bo znowu coś się stanie. Po prostu przeczekaj to. A przy okazji to mi oddaj wszystkie tabletki, które masz i wszelkie leki.
-Nawet te na stres?
-Ile musisz je brać?
-Każdego dnia po jednej.
-Nie mogę ci na to pozwolić. Oddaj mi je.
-Dobra, niech będzie.
Przerzuciła torebkę do góry nogami i wyrzucała wszystkie lekarstwa, jakie tam miała.
-To wszystkie?
-Tak, na pewno. Dziwne.
-Co?
-Nie złości się pan na mnie i spokojnie mówi. Jak?
-Normalnie. Nie jesteś moją pierwszą pacjentką, którą leczyłem.
-A kogo jeszcze pan leczył?
-Mów do mnie doktorze.
-Dobrze, doktorze. A wracając do pytania, to kogo?
-Leczyłem też podobną dziewczynę, ale była nieco inna. Ciągle siedziała sama. Nie przeszkadzało jej to.
-Jak tu trafiła?
-Była dręczona w szkole. Połknęła tabletki przed w-fem i w czasie ćwiczeń straciła przytomność.
-Co było dalej?
-Gdy przepłukali jej żołądek, została wysłana na rozmowę w tym oddziale. Oczywiście ja się nią zająłem. Doszłem do wniosku, że stanowi dla siebie zagrożenie. Dlatego została odizolowana od świata.
-Jak na to zareagowała?
-Można powiedzieć, że nie było z nią łatwo. Kolejnej nocy połknęła prawie całe opakowanie tabletek nasennych.
-Przeżyła?
-Dodatkowo przecięła sobie żyły, by dać sobie większe szanse na śmierć.
-I umarła, tak?
-Nie. Ona przeżyła. Nadal jest w tym oddziale.
-Mogę się z nią zobaczyć?
-Lepiej, nie, ale jest ktoś, kto chciałby się z tobą zobaczyć.
-Kto?
-Może pani wejść
Weszła jej matka.
-Witaj, słoneczko. Jak się trzymasz. W porządku?
-Tak. Jest dobrze. Wiesz, że on nie chce mnie widzieć w domu?
-Czemu? Martwi się o ciebie. Ciągle dopytuje.
-Nie kłam. Przecież wiesz, że to nieprawda.
-Chciałam cię podnieść na duchu. Myślę, że nic do tej pory nie narobiłaś?
-Nie. Mam nawet przyjaciółkę. Ma na imię Rosie.
-Gdzie ona jest?
-Właśnie się z tobą wita. Powiedziała "dzień dobry".
-Dostałaś ode mnie prezent?
-Tak. Śliczny. Noszę go zawsze. To mi przypomina o tobie, mamo. Tęsknię.
-Ja też, skarbie. Tylko ciągle nie chce cię widzieć. Co ja mam zrobić?
-Rozwiedź się z nim. To jedyne wyjście.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł.
-Chyba, że mnie nie chcesz.
-Nie smuć się. To nie tak. Po prostu nie mogę.
Lekarz porozmawiał z jej matką na osobności.
-Co z nią jest nie tak. Jaka Rosie?
-Cóż od 6 lat w zamknięciu, jest samotna. Stworzyła sobie przyjaciółkę, by nie czuć tej samotności.
-Chyba nie ma schizofremii?
-Nie, nie ma. Bez obaw. To przejdzie. Wie pani, że ona jest bardzo wrażliwa.
-W jakim sensie?
-Gdy jest zdenerwowana, traci siły i mdleje. Już to zaobserwowałem u niej.
-Ale na pewno nic jej nie jest?
-Na pewno. Dzisiaj wieczorem przedawkowała ilość tabletek, bo bolała ją głowa. Jak widzi ,pani, ona żyje. Szybko ją odratowałem. Na szczęście nic jej nie jest.
-Ja ją chętnie zabiorę, ale co z moim mężem. Jak on na to zareaguje?
-Proszę pani. Może nie powinienem wtrącać się w nie swoje sprawy, ale wolę, by przebywała w domu niż tutaj. Ona tutaj wariuje. Nie wie, co robić, wymyśla przyjaciółkę i często źle się czuje.
-Postaram się coś z tym zrobić.
-A czy wie pani, że to przez panią i pani męża próbowała popełnić samobójstwo?
-Nie rozumiem.
-Wyście tylko ją opuścili na chwilę i potem to zrobiła. Jest z wami bardzo zżyta i nie wyobraża sobie życia, sama.
-Teraz to ma sens. Mogliśmy chociaż zapewnić jej opiekę na tamten wieczór. Byłam głupia.
-Proszę się nie obwiniać, bo to nie cofnie czasu.
-Kiedy Rosie zniknie z jej życia?
-Jak wróci zapewne do normalnego otoczenia, czyli do domu.
-A co ze szkołą?
-Będzie chodziła do szkoły w grupie dla dzieci specjalnej opieki. W sensie nie niepełnosprawne, ale chore psychicznie.
-Przecież nie jest chora?
-Może, ale potrzebuje zaznajomić się z rówieśnikami. Może ją pani dzisiaj zabrać do domu?
-No dobrze, a co, jeśli on coś zrobi jej?
-Czy ją bił?
-Nie, ale surowo do niej podchodził. Gdy miała coś zrobić, to słuchała muzyki. Czasem wyrywał ją siłą, by wykonała najzwyklejszą czynność.
-To okropne. Nie nadaje się na ojca. Musi pani od niego odejść. Wtedy ulży pani cierpienie Piper.
-Dobrze. Załatwię to.
Oboje znowu zaczęli rozmawiać z Piper, która rysowała kredkami. Mimo, że miała 16 lat, wciąż lubiła coś malować i rysować.
-I co?
-Jak to, co? Coś mi się wydaje, że wracasz do domu.
-Naprawdę? Mamo, czy to prawda?
-Oczywiście, słońce. Rozwiodę się z twoim tatą i zerwę z nim wszelkie kontakty. Będziemy razem. Już nigdy nie wyjdę bez pozostawienia cię samej. Zobaczysz. Wszystko wróci do normy.
-Cieszę się, ale nie będziesz tego żałować?
-Na pewno nie będę.
-Doktorze, czy ja mogę?
-Tak, możesz, a nawet zalecam.
O.O zalecam? co? W jakom dziulke? Gdzie? Kiedy? jak? Poco? W kuperrrr?
OdpowiedzUsuń